Z rąk ludobójców z UPA zginęło jednak 180 mieszkańców jego rodzinnej wsi na Wołyniu i czworo Żydów ukrywanych przez Polaków.
Najlepszym przykładem tragedii Polaków na Kresach Wschodnich są losy kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego. W jego życiorysie, wydawanym w czasach PRL, znajduje się informacja, że urodził się on 15 września 1941 roku w ZSRR i że do Polski został repatriowany cztery lata później. Data się zgadza, ale pozostałe wiadomości są kłamliwe, gdyż urodził się nie w imperium sowieckim, ale na terenach Drugiej Rzeczypospolitej, a konkretnie w Lipnikach w powiecie Kostopol w województwie wołyńskim. Co więcej, nie był repatriowany, ale ekspatriowany, bo przymusowe wywózki Polaków z ich miejsc urodzenia były niczym innym jak wypędzeniem z ojczyzny, a nie powrotem do niej.
Przyszedł on na świat w polskiej rodzinie, zamieszkującej Wołyń od wielu pokoleń. W rodzinie tej jak w soczewce skupiły się tragiczne wydarzenia z lat II wojny światowej. Mirosław Hermaszewski tak je wspomina w wywiadzie udzielonym stronie internetowej "Wolhynia i Galicja", prowadzonej przez historyka Aleksandra Szychta: "Żyliśmy bardzo spokojnie do 1943 roku, kiedy to dla nas pamiętnej nocy z 25 na 26 marca dokonano rzeczy strasznej. Zdziczała banda "bohaterów" UPA okrążyła naszą śpiącą wieś Lipniki i rozpoczęła systematyczną rzeź niewinnych ludzi. W okrutny sposób zostały zamordowane 182 osoby. Z rodzin ojca i mamy, czyli Hermaszewskich i Bielawskich, zginęło 18 osób. Rodzinną wieś całkowicie spalono. Dziadek do ostatniej chwili był ufny i podobno uspokajał nas, iż nic nam się nie stanie - bo cóż nam mogą zrobić bracia Ukraińcy."