Po ataku Japonii na Pearl Harbor, USA chciały odpowiedzieć niezwykle niebezpiecznym przedsięwzięciem. Garstka bombowców miała zaatakować Tokio z pokładu lotniskowca w kwietniu 1942 r., a następnie uciec do Chin.
7 grudnia 1941 r. japońskie lotniskowce zatopiły amerykańską flotę na Pacyfiku w Pearl Harbor. Prezydent USA Franklin D. Roosevelt nazwał ten dzień "dniem hańby". Polityk nie mógł jednak zaoferować zrozpaczonemu narodowi nic więcej niż lakoniczną retorykę. Podczas gdy Stany Zjednoczone mobilizowały swoją potęgę militarną, Japończycy przejmowali posiadłości mocarstw kolonialnych w Azji. Do 9 kwietnia 1942 r. poddały się wszystkie pozycje amerykańskie na Filipinach, z wyjątkiem wyspy-twierdzy Corregidor.
Roosevelt, chcąc wysłać choć jeden publiczny sygnał oporu i odwetu, chciał zaatakować Japonię nalotem bombowym. W tym celu kapitan Francis Stuart Low, specjalista od okrętów podwodnych, opracował śmiały plan. Przy użyciu lotniskowca bombowce miały zostać podprowadzone tak blisko Japonii, by mogły przelecieć nad Tokio i ewentualnie wylądować w nieokupowanej części Chin. Szef floty Ernest E. King przedstawił tę koncepcję Rooseveltowi, który natychmiast się na nią zgodził.