Reakcją Donalda Trumpa na gwałtowne protesty po zabójstwie George’a Floyda była zapowiedź, że Antifa zostanie wpisana na listę grup terrorystycznych. To kara za rzekome podsycanie protestów w USA. Problem w tym, że Antifa nie jest spójną organizacją, a raczej siecią autonomicznych i nieformalnych grup, która nie ma przywódców, siedziby czy struktur.
Przemysław Witowski, badacz ruchów i grup radykalnych, mówi, że większość osób utożsamiających się z Antifą działa pokojowo, a część z nich nigdy nie brała udziału w demonstracjach. Mimo to wkrótce mogą oni zyskać łatkę ekstremistów.
Antifa. Wyimaginowany wróg Trumpa
31 maja Donald Trump ogłosił na Twitterze, że lewicowcy z Antify zostaną wciągnięci na listę organizacji terrorystycznych. Jeśli deklaracja doszłaby do skutku, mieliby się tam znaleźć m.in. obok Boko Haram czy ISIS. Jakie argumenty wysuwa administracja Białego Domu, chcąc zdyskredytować symbol światowej lewicy? Prokurator generalny USA William Barr oznajmił, że demonstracje, które przetoczyły się przez Stany Zjednoczone po zabójstwie George’a Floyda, zostały przejęte przez anarchistyczne i „skrajnie lewicowe grupy ekstremistów” (w domyśle - Antifę), które pod pretekstem walki o równość rasową, próbują osiągnąć swoje cele polityczne. Tym celem miało być osłabienie Trumpa w kampanii prezydenckiej w USA. To nie wszystko. Kilka dni wcześniej Trump grzmiał, że „naród amerykański został pochwycony przez profesjonalnych anarchistów, przestępców, Antifę i innych”. Te słowa nie znalazły jednak potwierdzenia w dokumentach FBI - "The Nation" donosi, że "nie ma danych wywiadowczych wskazujących na udział Antify w protestach". Ale o tym, że Trump nie musi trzymać się faktów, by odnosić sukcesy polityczne, wiemy bardzo dobrze.