Wczoraj opisaliśmy w Onecie, jak traktowani są policjanci z Suwałk, którym Jarosław Zieliński ma nakazywać m.in. całodobowe "stróżowanie" przy jego domu. Krótko po tym napisał do nas były podwładny wiceministra, pracujący w MSWiA ponad dekadę temu, podczas poprzednich rządów PiS. Porozmawialiśmy z nim o realiach pracy z wiceszefem resortu. - To człowiek skrajnie antypatyczny, w stosunkach pracowniczych z nami zawsze opryskliwy, niegrzeczny, wręcz chamski, bezdyskusyjnie wymagający - mówi o swoim byłym pracodawcy były pracownik MSWiA.
- Nie dbał o podstawowe prawa ludzkie ani o zwykłą ludzką życzliwość. My dla niego mogliśmy nie istnieć, byliśmy "podludźmi" - tak swoje relacje z wiceministrem MSWiA Jarosławem Zielińskim (który funkcję tę pełnił także w latach 2006-2007) opisuje pan Marcin (imię zmienione - przyp. red), były cywilny pracownik tego resortu.
- Z nami, szeregowymi pracownikami prawie nie rozmawiał, nie opłacało mu się. Potrafił wyłącznie wydawać polecenia - mówi. - Do tego wykazywał się wyjątkową bufonowatością i despotyzmem. Na przykład jeden z jego kierowców, pamiętam to dokładnie, kiedyś chciał wziąć wolne, bo mu dziecko zachorowało. I potem opowiadał mi, że Zieliński mu odpowiedział, że mowy nie ma, że nic go to nie obchodzi, "wsiadamy i jedziemy", bo on ma ważną wizytę. To już było po prostu nieludzkie - opowiada były pracownik MSWiA.
- Zresztą podczas jego wizyt widać było wyraźnie, że ludzie się go po prostu bali. W publicznym radiu, jak przyjeżdżał, to po prostu na baczność stali - mówi. - Odnosząc się do jego niekompetencji i tego, że policyjne związki nie chcą z nim rozmawiać, to powiem szczerze, że w latach 2006-2007 było dokładnie tak samo - mówi pan Marcin. - Zawsze,gdy miał jakąś wizytę czy spotkanie, to tuż przed nim jego asystent musiał mu referować, po co jedzie, co ma mówić i jakie zająć stanowisko. I zapewne nic się od tamtych czasów nie zmieniło, on jest "ponad" zwykłe, ludzkie sprawy - kwituje były pracownik MSWiA.