Nie można jednak, podążając za Trumpem, popaść w skrajność i stwierdzić, że za te pieniądze chcemy kupić sobie obecność sojuszników. Za utrzymanie odpowiedniej infrastruktury na całym świecie odpowiadają w dużej mierze państwa gospodarze. Tak na przykład od dawna jest w Japonii, gdzie rząd bierze na siebie koszty utrzymania budynków, w których stacjonuje ponad 50 tys. żołnierzy USA.
Stała obecność wojskowa USA w Polsce była marzeniem praktycznie każdego polskiego rządu. Kiedy więc w weekend Onet podał, że jesteśmy gotowi wyłożyć na takową nawet 2 mld dol., można było odnieść wrażenie, że obecny gabinet chce dopiąć swego, wykorzystując transakcyjną mentalność prezydenta Donalda Trumpa. Coś za coś: dywizja pancerna w zamian za 2 mld dol., czyli 7,5 mld zł.
Tak naprawdę nie ma w tym jednak nic sensacyjnego. Pamiętajmy, że podstawą polskiej doktryny obronnej jest wytrzymać, dopóki nie nadejdą posiłki. A do tego potrzeba doskonałej infrastruktury, aby w razie zagrożenia jak najszybciej przerzucić na nasze terytorium siły sojusznicze. I to w tym, doskonale znanym, kontekście należy rozpatrywać propozycję Ministerstwa Obrony dla Amerykanów.