– Żołnierz polskich sił zbrojnych na zachodzie był w zwycięskim obozie, a zarazem miał poczucie zdrady i okłamania. Zwyciężyliśmy, ale mieliśmy największe straty osobowe, a znaczna część naszego terytorium znalazła się pod sowiecką okupacją – mówił w Porannych Pytaniach profesor Karol Sacewicz, naczelnik delegatury olsztyńskiej Instytutu Pamięci Narodowej.
Dziś obchodzimy 73. rocznicę zakończenia II Wojny Światowej. Przez wiele lat w szkołach uczono jednak, że koniec wojny nastąpił nie 8, a 9 maja. Jak wyjaśnia Karol Sacewicz, odpowiedzialne za to są strefy czasowe.
Czasy moskiewski i środkowoeuropejski decydowały o pewnych przesunięciach tego święta. Jednak nie jest to jedyny powód. Niepośrednią rolę odegrała tu wielka polityka. Państwo niemieckie podpisało akt kapitulacji dwukrotnie. Po raz pierwszy miało to miejsce 7 maja w godzinach nocnych. Ustalono, że działanie wojenne ustaną 8 maja po godzinie 23. Okazało się, że w tym spotkaniu nie brał udziału wysoki rangą przedstawiciel Armii Czerwonej. W wyniku nacisku Józefa Stalina, podpisano kolejny akt kapitulacji. Było to w godzinach wieczornych 8 maja, a w Moskwie rozpoczynał się już kolejny dzień. Dla zachodu datą zakończenia wojny jest 8 maja, a dla państw funkcjonujących w czasie moskiewskim – 9 maja
Atmosfera podpisania aktu kapitulacji zwiastowała w najbliższych latach pogorszenie się stosunków między aliantami. – To nie była koalicja z miłości – zwracał uwagę Karol Sacewicz i dodał:
Było to sojusz z wyboru. Związek Sowiecki od początku wojny był jednym z najwierniejszych sojuszników Adolfa Hitlera. Chwilę przed agresją niemiecką na ZSRR w 1941 roku, sowieci wspierali materialnie III Rzeszę. Później Związek Radziecki został przymuszony do wspierania Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Dopóki istniała III Rzesza, to koalicja aliantów działała sprawnie. Kiedy jednak państwo Hitlera upadło, rozpoczęła się nowa gra o wpływy. Starzy sojusznicy stawali się nowymi wrogami.