Przed kinem stał samotny mężczyzna z polską flagą, z portretem Jana Pawła II, obwieszony transparentami "Chwała obrońcom polskich granic", "Tylko świnie siedzą w Holland kinie" i jakimiś jeszcze, których nie mogłem odczytać, bo człowiek-choinka miał na sobie kilka warstw transparentów, które poprawiał, przesuwał, tak że jeden najeżdżał na drugi. Dzielnie, z pobłażliwym uśmiechem znosił próby polemiki ze strony starszych ludzi, wybierających się na film.
Sala kina Atlantic była nabita, mimo że ledwo minęło poniedziałkowe południe, ale nie o sztukę filmową tu szło, ale o rodzaj demonstracji. Ja sam nie planowałem iść na "Zieloną granicę", ale poczekać spokojnie, aż wyląduje na którymś z serwisów VOD i oglądnąć komfortowo w domowym zaciszu. Ale poszedłem, a to dzięki Zbigniewowi Ziobrze, Jarosławowi Kaczyńskiemu, a przede wszystkim Andrzejowi Dudzie. To jego słowa: "Tylko świnie siedzą w kinie" zmusiły mnie do samookreślenia: Jeżeli prezydent Rzeczypospolitej obraża mnie osobiście, nazywając świnią, to uznałem, że ja mu dostarczę argumentów i do kina na "Zieloną granicę" pójdę, a z byciem świnią będę się obnosił.