Czerwonoarmiści dosłownie rozstrzelali całą wieś, wszystkie 82 osoby. Przybijali ofiary do drzwi stodoły, ucinali szablami głowy i zgwałcili wszystkie dziewczynki oraz kobiety w wieku od 8 do 80 lat — mówi o jednej z wielu rosyjskich zbrodni z II wojny światowej historyk Lech Słodownik. I tłumaczy, dlaczego jego zdaniem w Ukrainie nadal będzie dochodziło do aktów ludobójstwa.
Mikołaj Podolski: Zna pan jak mało kto historię bestialstwa czerwonoarmistów w Prusach Wschodnich. Widzi pan podobieństwo do tego, co dzieje się teraz w Ukrainie?
Lech Słodownik: Widzę, że niewiele się w rosyjskiej armii zmieniło. Została zachowana pewna ciągłość historyczna, której korzenie są jeszcze głębsze. Przypomnę chociażby rzeź Pragi w Warszawie w 1794 r., na zakończenie insurekcji kościuszkowskiej.
Natomiast podczas I wojny światowej armia carska doszczętnie zniszczyła wiele miast w Prusach Wschodnich, m.in. Gołdap, Szczytno, Olsztynek, Nidzicę oraz miejscowości położone na terenie dzisiejszego obwodu kaliningradzkiego. Uszkodzono nawet dach pięknej bazyliki w Krośnie pod Ornetą. Wojska carskie dopuszczały się wówczas także zbrodni, choćby we wsi Aschwangen (dzisiejsze Tiszyno w obwodzie kaliningradzkim) przy granicy z Polską, gdzie żołnierze carskiej armii rozstrzelali ponad 250 cywilów.