W książeczce snajperskiej dziewiętnastoletniej Julii pierwszy wpis pojawił się jeszcze przed Nowym Rokiem. Zdobyła swój pierwszy punkt, gdy ona i jej partnerka były już zmęczone służbą, przemarznięte i tylko czekały, aż przyjdzie noc.
Pilotki i nawigatorki stacjonującego niedaleko 31. Armii 46. Pułku Nocnego Lotnictwa Bombowego na drewnianych samolotach latały z Polski do Prus Wschodnich i bombardowały Niemców. Te pierwsze, nazywane „nocnymi wiedźmami", wysoko cenione przez dowództwo, były uważane za lotniczą arystokrację. Pod koniec 1944 roku w 46. Pułku było już całkiem sporo Bohaterek Związku Radzieckiego, a to zupełnie inna liga niż zwykłe żołnierki. Ginęły jednak dokładnie tak samo.
ILE SZCZĘŚCIA, ILE MIN
W nocy z 13 na 14 grudnia 1944 roku zwiadowca Siłkin, który wraz z towarzyszami miał służbę w okopie, zobaczył nad linią frontu płonący samolot. Po chwili wyskoczyły z niego dwie osoby na spadochronach i wylądowały na ziemi niczyjej, a zaraz potem rozległa się eksplozja i zwiadowcy usłyszeli kobiecy głos wzywający pomocy. Żołnierze dobrze znali ten zaminowany teren, więc zaczęli się czołgać w tamtą stronę, ale zanim dotarli do rannej pilotki, rozległ się huk drugiej eksplozji, silniejszej niż poprzednia. Na twarz Siłkina spadł kołnierzyk z kombinezonu pilotki i kawałek jej ciała. Samolot płonął, oświetlając teren, a Niemcy „ani na chwilę nie przerywali ognia". Zwiadowcom mimo to udało się wyciągnąć kobietę, tyle że już nie żyła. Ruszyli więc po jej towarzyszkę.