Jaka nauka płynie z armeńskiej lekcji dla innych przywódców wiszących u kremlowskiej klamki?
Zmiany w Armenii. Nieoczekiwanie odchodzi Serż Sarkisjan, świeżo upieczony premier, który wcześniej przez dziesięć lat był prezydentem. Upadł, bo spróbował powtórzyć wariant przećwiczony m.in. w sąsiedniej Turcji. W 2015 roku przeforsował zmiany konstytucji, przenoszące centrum władzy z ośrodka prezydenckiego do rządu. Przy czym zapewniał, że zmiana nie jest szyta pod niego. Zmienił jednak zdanie. Właśnie zainstalowanie go na nowym urzędzie wzbudziło manifestacje. Rezygnując, stwierdził, że wypełnia żądanie obywateli. Przywódcy tzw. aksamitnej rewolucji domagają się teraz rozpisania przyspieszonych wyborów.
Kto wyszedł na ulice przeciwko Sarkisjanowi
Sarkisjan nie jest aniołem, stoi na czele głęboko skorumpowanego reżimu, ale nie zdecydował się na zdławienie protestów siłą. Owszem, były aresztowania, ale nie doszło do powtórki kijowskiego majdanu. Decydująca dla przyjęcia ostrożnej taktyki miała być pamięć o zdarzeniach sprzed dekady: w marcu 2008 roku zwoływano demonstracje w związku z podejrzeniami fałszerstw w trakcie wyborów prezydenckich, manifestantów pobiła policja, zginęło dziesięć osób. Swoje zrobiły też obawy, że kulminacja obecnych manifestacji przypada na wtorek 24 kwietnia, kiedy Ormianie i tak pojawiają się tłumnie w przestrzeni publicznej, by upamiętniać ofiary ludobójstwa Ormian w Imperium Osmańskim.