Powstanie nowa dywizja. Czwarta z kolei. Ma być na ścianie wschodniej, wzmocnić obronę najbardziej zagrożonej części kraju i naprawić zaniedbania poprzedników - taki jest oficjalny przekaz rządzących. Powstająca dywizja nie oznacza jednak nowych czołgów, dział, dodatkowych silnych oddziałów stojących pod Siedlcami, Lublinem i Zamościem. Na to nas nie stać. To będzie przelewanie z pustego w próżne.
Problem w tym, że dywizja jest bardzo dużym tworem, liczącym kilkanaście tysięcy ludzi i kilkaset czołgów oraz transporterów opancerzonych. Do tego kilkaset dział i wyrzutni rakiet. Tysiące ciężarówek i innych pojazdów. Potrzebuje rozległych koszar i magazynów w wielu miastach. Wielki organizm wymagający odpowiednio wielkich pieniędzy, których w wojsku ciągle brakuje.
- Byłoby dobrze, gdyby udało się znacznie zwiększyć liczbę sprzętu i ludzi. To jednak zadanie na wiele lat. Obecnie nie ma na to szans. Realizujemy lub planujemy realizować kilka dużych programów modernizacyjnych, kupujemy sprzęt dla obecnie istniejących jednostek - mówi Tomasz Kwasek, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" i autor bloga "Militarium". Jego zdaniem bez zainwestowania w dodatkowe zakupy uzbrojenia i zwiększenie liczby żołnierzy, cała operacja pod hasłem czwarta dywizja nie przyniesie wymiernych korzyści. - Byłoby to jak dzielenie tortu na więcej kawałków. Nie sprawimy wówczas, że będzie go więcej - mówi.