Ostatnie dni sprawiły, że oczy świata ponownie zwróciły się na Syrię. Było to jednak spojrzenie inne, niż dotychczas – odsłaniające nieco więcej (energetycznej) prawdy o konflikcie, który pochłonął już kilkaset tysięcy ludzkich istnień, zaś z 1/3 syryjskiej ludności uczynił uchodźców. A wszystko za sprawą nalotu sił koalicyjnych pod kierownictwem USA, w wyniku, którego zginęli rosyjscy najemnicy.
Nie jest niczym nadzwyczajnym, że zarówno w przypadku wojny w Syrii, jak i każdego innego konfliktu, na pierwszy plan wysuwają się relacje z pola walki, analizy strategiczne oraz dramatyczne obrazy ukazujące cierpienia ludności cywilnej. To naturalne. Dobrze mieć jednak świadomość, że to tylko część prawdy, najczęściej nie dotykająca istoty sprawy. Truizmem (tak powszechnym, że aż lekceważonym) będzie tutaj stwierdzenie, że gdzieś w cieniu, poza obiektywami kamer, realizowane są strategie biznesowe najważniejszych graczy na geopolitycznej szachownicy, zaś to wszystko co zwykło budzić słuszne oburzenie, stanowi zwykle tylko fasadę.
Od dłuższego czasu nikt nie ma wątpliwości, że zarówno Syria, jak i cały Bliski Wschód, to terytoria posiadające szczególne znaczenie dla światowej równowagi. Z dozą niewielkiej przesady moglibyśmy stwierdzić, że historia tego regionu w minionych dekadach pisana była za pomocą czołgów, samolotów i… surowców energetycznych - stanowiących równocześnie bogactwo i przekleństwo jego mieszkańców.