Jednym z niewielu fundamentów ideowych PRL, który łączył zarówno komunistów, jak i antykomunistów, była pamięć o niemieckich zbrodniach dokonanych na ludności polskiej podczas II wojny światowej. Napisano o tym niezliczoną liczbę książek, nakręcono mnóstwo filmów, postawiono wiele pomników. Wydawać by się mogło, że w tych sprawach wszystko już zostało ustalone, opisane i upamiętnione.
A jednak nic bardziej błędnego. Im więcej czasu mija od zakończenia wojny i od upadku komunizmu, tym bardziej widać, jak bardzo powierzchownie władze peerelowskie podchodziły do niemieckich zbrodni – tak jakby obchodził je jedynie propagandowy wymiar tamtych okrutnych wydarzeń. Zaniedbano w tym czasie w sposób skandaliczny wiele spraw.
Przykładem może być obóz koncentracyjny w Pomiechówku, który – obok lasu w Palmirach – był miejscem największej zbiorowej kaźni ludności polskiej na Mazowszu. Historycy szacują, że mogło przejść przez niego od 50 do 100 tysięcy więźniów, głównie Polaków i Żydów, zaś zamordowanych mogło zostać od 15 do 60 tysięcy ludzi. Na tle innych obozów Pomiechówek słynął z wyjątkowego okrucieństwa i sadyzmu załogi obozowej, w której oprócz Niemców pracowali volksdeutsche z okolicznych miejscowości.