Nie ma jednego obrazu wojny. Każda opowieść o wojnie rozpada się zawsze na wiele różnych opowieści. To napięcie widać dziś w Ukrainie, gdzie wielość opowieści i doświadczeń – często bardzo różnych - zderza się z oficjalnym obrazem - mówi PAP Tomasz Szerszeń, autor książki „Być gościem w katastrofie”.
Polska Agencja Prasowa: „Być gościem w katastrofie” to antropologiczny esej o patrzeniu na obrazy wojny w Ukrainie. Napisał pan, że współczesna wojna wchodzi przez oczy, że wojna to sprawa wzroku, patrzenia. Czy na wojnę można zatem patrzeć poprzez jej wizualność, odwołując się do takich narzędzi, jakbyśmy patrzyli na sztukę?
Tomasz Szerszeń: Przede wszystkim warto powiedzieć, że w naszej - zachodniej - kulturze wzrok jest i był od zawsze uprzywilejowanym zmysłem. Bardzo wiele zjawisk zostało tak ukształtowanych przez naszą kulturę, żeby „być dobrze zobaczonymi”, „atrakcyjnymi wizualnie”. Współczesna wojna również ma taki spektakularny, wizualny charakter.
Z kolei rozpoznanie, że wojna to „sprawa wzroku” nie jest oczywiście nowe. Już Goya, czujny obserwator wojennych wydarzeń, które rozgrywały się na Półwyspie Iberyjskim podczas powstania Hiszpanów przeciwko władzy Napoleona, zwracał uwagę na specyficzną pozycję świadka okropności wojny: kogoś, kto jednocześnie kieruje się imperatywem świadczenia przez wzrok, a drugiej strony straumatyzowanego tym widokiem. Goya mówi jednocześnie: „ja to widziałem” i „nie można na to patrzeć”.