Kilka tysięcy kobiet, które wyjechały za swoimi mężami – radykalnymi bojownikami ISIS – do Syrii i Iraku, wegetuje w obozach uchodźców, często z małymi dziećmi. Wiele z nich pochodzi z Bośni, która wcale nie pali się, by przyjąć je z powrotem, pisze dla POLITICO Krithika Varagur.
Jak każda dumna babcia, pierwszą rzeczą, którą robi Lejla, kiedy spotykamy się na kawę w sieciowej kawiarni na północnym przedmieściu Sarajewa, jest wyjęcie telefonu, by pokazać mi zdjęcia swoich wnuków.
Dwuletni Muhammad, niebieskooki blondynek w sweterku z nadrukowanym misiem. Czteroletnia Aisza trzyma przytulankę króliczka. Sara, 22-letnia córka Lejli, z twarzą schowaną pod nikabem. A tu jeszcze raz Muhammad, bez koszulki, z brzuszkiem wzdętym z głodu.
To nie są zwykłe zdjęcia. Sara jest tak zwaną wdową ISIS, jedną z kilku tysięcy kobiet, których mężowie zginęli walcząc za Państwo Islamskie, a one utknęły w Lewancie, często z małymi dziećmi. (To nie jest jej prawdziwe imię, podobnie jak kilku innych kobiet wymienionych w tym artykule).