W połowie marca rosyjskie wojsko ostrzelało w Czernihowie ludzi stojących w kolejce po chleb. Zginęło co najmniej 10 osób. Tydzień wcześniej ukraińskie media podały informację o śmierci trzech osób czekających na wejście do apteki. O tym, czy ludność cywilna może przygotować się do wojny, rozmawiamy z Aleksandrą Zaprutko-Janicką, historyczką, autorką książek o tematyce wojennej.
Marta Piątkowska: W swoich wspomnieniach z okupowanej stolicy cytowana przez panią w książce "Okupacja od kuchni" Maria Ginter napisała, że przymierający głodem warszawiacy stali w kolejce po żywność nawet podczas walk. "Dookoła wybuchały bomby, szły serie z karabinów, a ogonek trwał niewzruszony". To samo dzieje się teraz w Ukrainie. Ludzie giną w drodze do sklepu, próbując kupić leki, chleb, podstawowe produkty.
Aleksandra Zaprutko-Janicka: Z perspektywy ludności cywilnej życie w oblężonym lub okupowanym mieście zawsze wygląda podobnie. Nawet nie ma większego znaczenia, kiedy odbywa się konflikt, bo wojna w pierwszej kolejności pozbawia nas zdobyczy cywilizacyjnych. Z nowoczesnych mieszkań sprzątanych przez samosterujące się odkurzacze, wyposażonych w piekarniki obsługiwane przy pomocy aplikacji w telefonach ludzie uciekają do piwnic lub podziemnych garaży, w których z braku prądu siedzą przy świeczkach lub po ciemku. Nie mogą naładować baterii w telefonach, sygnał internetu nie przebija się przez grube mury albo po prostu w ogóle go nie ma. Brakuje jedzenia, wody, jest problem z załatwianiem potrzeb osobistych, nie mówiąc o umyciu się czy przepraniu bielizny. Czym to się różni od warunków, w jakich próbowali przeżyć ludzie podczas II wojny światowej?