Polacy zapomną Andrzejowi Dudzie obietnice, których przez dwie kadencje nie zrealizował, ale zapamiętają wygłaszane przez niego gospodarcze absurdy i gorliwość przy podpisywaniu ustaw PiS, szkodzących gospodarce i obywatelom, a nawet sprzecznych z konstytucją.
Na ksywę „długopis” prezydent solidnie sobie zapracował. Już w pierwszej kampanii wyborczej, zanim po raz pierwszy został prezydentem, obiecywał głównie to, co Prawo i Sprawiedliwość zamierzało zrealizować. Trudno nawet mieć mu za złe, mało kto przecież wierzył, że w ogóle zostanie wybrany, sondaże nie były dla niego korzystne. Duda doskonale zdawał sobie sprawę z tego, komu zawdzięcza urząd. Ale nawet wtedy szukał dodatkowego poparcia wśród grup głośnych i silnych politycznie. Stawiał na górników, przelicytowując w obietnicach nawet PiS.
Nie będziecie pracować aż do śmierci
Postulatem, dzięki któremu PiS uzyskał władzę, była zapowiedź cofnięcia reformy emerytalnej rządu PO-PSL, wydłużającej wiek emerytalny docelowo do 67 lat dla obu płci. Czas dochodzenia do celu był rozłożony wprawdzie aż na 18 lat, ale Polacy reformy nie zaakceptowali, odmówili „pracy aż do śmierci”. Duda zapewniał, że jak zostanie prezydentem, reformę cofnie. Obiecywał też rodzinom po 500 zł na każde dziecko. To samo obiecywało Prawo i Sprawiedliwość.