140 lat temu, 22 lipca 1881 r., urodził się Bolesław Wieniawa-Długoszowski, adiutant Józefa Piłsudskiego, pierwszy kawalerzysta II Rzeczypospolitej – dyplomata, który umożliwił tysiącom polskich żołnierzy ewakuację z Węgier i Rumunii do Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie stworzyli Polskie Siły Zbrojne.
Jedna z najbardziej tragicznych postaci II Rzeczypospolitej. Najwierniejszy adiutant i przyjaciel Piłsudskiego, bezwzględnie wobec niego lojalny; w ostatnich latach życia musiał się sprzeniewierzyć jego pamięci – bo tak pojmował patriotyzm. Ukorzył się i zaproponował swoją służbę człowiekowi, którym Komendant brzydził się do końca swych dni. Generał Sikorski, zaciekle i małostkowo walczący z "sanacyjną spuścizną", nie chciał i nie potrafił docenić tej ofiary – efektem była śmierć Wieniawy.
"Ten człowiek musiał zejść z tego świata… dobrowolnie… świadomie… po tym, co uczynił… Co uczynił? Zdradził! Zdradził!" – powiedział Henryk Floyar-Rajchman Marianowi Romeyce trzy lata po śmierci Wieniawy, cytowany przez Mariusza Urbanka w biografii pt. "Szwoleżer na Pegazie". "Zrozum. On, Wieniawa, człowiek najbliższy komendanta, ten jego ukochany, ten +Bolek+, jego powiernik, zdradził swego wodza. Porozumiał się, pogodził z największym wrogiem komendanta… Może największym, jakiego kiedykolwiek miał Piłsudski… Wieniawa sam to zrozumiał, zrozumiał dobrze… Szkoda, że tak późno… bo musiał zrozumieć, że za to musi zapłacić. Tak, zapłacić… zapłacić swym życiem… Wykupić się z tej hańby…" – mówił Floyar-Rajchman. "Przecież Wieniawa grzebie wszystko, zrozum, wszystko… Całą ideologię. Całe nasze nastawienie. Przecież to nie jest pionek… to wysoka figura na naszej szachownicy… Rzecz prosta, Sikorski chwyta w lot tę gratkę… dałby mu dwie ambasady, a nie jedną na Kubie" – wyjaśnił. "Był zanadto szlachetnym człowiekiem, by nie zrozumieć, że z taką plamą żyć dalej nie może… że nie będzie mógł spojrzeć w twarz swoim przyjaciołom, którzy mu przez tyle lat bezgranicznie wierzyli… Przecież to on, po Becku, musiał być ostatnim realizatorem ideologii komendanta… Wśród nas nie było już dla niego miejsca. On to rozumiał…" – ocenił.