Syndyk ściga byłych klientów SKOK Wołomin i każe im płacić za aferę sprzed lat. Pieniądze ściąga od osób, które z kradzieżą nie miały nic wspólnego. To często emeryci żyjący z miesiąca na miesiąc. Tak wygląda dziś rzeczywistość na kilka lat po upadku wołomińskiej Kasy. W tym czasie wielu przestępców śpi spokojnie.
W październiku 2016 roku, niemal dwa lata po upadku SKOK-u Wołomin, byli członkowie Kasy zaczęli otrzymywać wezwania do zapłaty dwukrotności swoich udziałów. Domaga się tego od nich syndyk masy upadłościowej Lechosław Kochański, który argumentuje, że pieniądze mają przynajmniej częściowo pokryć bilans ujemny, jaki powstał w ostatnim okresie działalności SKOK-u.
By zostać klientem Spółdzielczej Kasy, trzeba było najpierw stać się jej członkiem, czyli wykupić część udziałów. Syndyk w swoich wezwaniach powołuje się na przepis: "każdy członek tej kasy ponosi odpowiedzialność w ustawowej, podwójnej wysokości wpłaconych uprzednio i posiadanych udziałów".