Nie milkną echa skandalu z udziałem Donalda Trumpa na nabożeństwie żałobnym na Cmentarzu Narodowym w Arlington. Sztab kampanii Republikanów stanął w obliczu zarzutów fizycznej napaści na członkinię personelu cmentarza i złamania prawa federalnego w zakresie wykorzystywania terenów cmentarnych do celów politycznych. Miejsce pamięci weteranów armii USA znalazło się na pierwszym planie w wyścigu prezydenckim, a wraz z nim kontrowersyjna relacja kandydata Republikanów z wojskiem. Znana jest historia, jakoby Trump nazwał weteranów "frajerami i przegranymi" — czemu zaprzecza.
"Prezydenci muszą spełnić minimalny wymóg"
Donald Trump i jego zespół wzięli udział w "incydencie" z personelem armii USA na wojskowym Cmentarzu Narodowym w Arlington. Do konfrontacji doszło w poniedziałek, gdy były prezydent wziął udział w sesji zdjęciowej. Incydent polegał na popchnięciu pracownicy cmentarza i skierowanych pod jej adresem obelgach. Pracownica interweniowała, ponieważ według przepisów na Cmentarzu Narodowym w Arlington zabroniona jest działalność polityczna, a Donald Trump uczestniczył w sesji zdjęciowej w miejscu pamięci.
Jest to kolejna sytuacja w ostatnich tygodniach, w którym wojsko jest wykorzystywane jako instrument w kampanii prezydenckiej. Co ciekawe, żaden z kandydatów na prezydenta USA — Kamala Harris i Donald Trump — nie służył w wojsku, lecz boje wybrali weteranów na swoich kandydatów.