arszawski syndyk Krzysztof Gołąb od lat doprowadza do rozpaczy kolejne firmy. Zarzucają mu, że jest powiązany z politykami i sędziami, dzięki czemu do prowadzenia dostaje upadłości wielkich spółek i spółdzielni. Potem z ich olbrzymiego majątku, zamiast spłacać wierzycieli, ma zaspokajać potrzeby swoje i armii prawników, w tym byłych warszawskich sędziów, których zatrudnia. — O matko, w końcu ktoś się za niego zabrał — mówi nam jeden z przedsiębiorców. — Niestety nie pomogę, bo straciłem za dużo zdrowia i w zasadzie majątek całego życia. Proszę tylko uważać, bo Gołąb to mściwy człowiek i wam nie odpuści.
Zacznijmy od końca. Dzwonimy do mecenasa Gołąba. Mówimy, że przygotowujemy artykuł na temat jego działalności, w tym wielu postępowań przed prokuraturą i zawiadomień złożonych na niego do organów ścigania. Proponujemy spotkanie.
— Bardzo proszę, z przyjemnością — słyszymy. — Mam nadzieję, że pan rachunek od pana Paradowskiego [jednego z bohaterów tej historii] otrzymał właściwy — mówi Gołąb. I dalej: — Proszę bardzo, proszę zadzwonić w poniedziałek i się umówimy. Będę już normalnie w kancelarii w pracy, więc możemy spokojnie… A ja z przyjemnością, wie pan, do pana redakcji podpytam, czy pan nie otrzyma rachunku od pana Paradowskiego lub spółek powiązanych z nim.