W przeddzień zmian w rządzie mieliśmy naradę w Kancelarii Prezydenta, w trakcie której dowiedzieliśmy się, że Antoni Macierewicz zostanie zdymisjonowany. Ktoś powiedział: "Nie, to niemożliwe, jak to?". Ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch przekonywał, że to prawda i Nowogrodzka zapewnia, iż sprawa jest rozstrzygnięta". Przy stole siedziało chyba dziesięć osób i ogólne przekonanie było takie, że dopóki nie zobaczymy tej dymisji, to nie uwierzymy — mówi w rozmowie z dziennikarzem Onetu Kamilem Dziubką współpracownik Andrzeja Dudy. Opowiada też, jak prezydent wściekł się na ówczesnego szefa MON z powodu listy oficerów do awansów. Z kolei poseł PiS ujawnia zaskakujące informacje na temat Bartłomieja Misiewicza.
Publikujemy fragment materiałów zebranych w trakcie pracy nad książką "Kulisy PiS"
Współpracownik prezydenta: — Duda miał zawsze złe relacje z Macierewiczem. On uważał Andrzeja za chłystka, z którym "niestety" musi coś ustalać, bo jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Zresztą na początku ustalanie polegało na przysłaniu listy oficerów do awansów. Prezydent nawet przecinka nie zmieniał. Dopiero po kilkunastu miesiącach Andrzej się wściekł, jak raz, dosłownie za pięć dwunasta, dostał kolejny pakiet nazwisk. Ostentacyjnie przesunął uroczystość o dwa tygodnie.
Na dodatek Macierewicz naprawdę zaczął stosować po prostu obrzydliwe metody wobec gen. Kraszewskiego, który był dyrektorem w BBN. Wojskowe służby podległe Antoniemu odebrały mu certyfikat bezpieczeństwa, choć nic na niego nie było. Macierewicz próbował też ośmieszać prezydenta na spotkaniach z generałami, udowadniać, że Duda nie zna się na wojsku. Oczywiście robił to, udając respekt. A bywało i tak, że się Macierewicz potrafił grubo spóźniać na spotkania z prezydentem.