Wzmacniamy armię o kolejny amerykański symbol, śmigłowce Apacz. Pierwsze wypożyczone egzemplarze właśnie zaczynają lądować w Polsce.
Apacze polują parami lub w niewielkich grupach. Nisko przy ziemi, pełzną niemal na pozycje bojowe – tam, gdzie ich zwiad wypatrzył cel do natychmiastowego zniszczenia. Wypady robią za linię frontu, ale to nie tylko odwaga plemienia wojowników. Zwane „latającymi czołgami” śmigłowce AH-64 to maszyny mające onieśmielać i łamać opór. Mają opancerzenie, system wszelkich czujników ostrzegawczych i zdolności mylenia rakiet przeciwnika. A w kołczanach – imponujący zestaw strzał: 16 rakiet przeciwczołgowych lub 76 zdolnych do zniszczenia na przykład ciężarówki czy pojazdu opancerzonego.
Gdy ćwiczą na poligonach, na początku niewiele widać. Najpierw słychać – narastający szum wirników. Potem nad linią drzew pojawia się charakterystyczny talerz, mieszczący radar kierowania ogniem. Wystarczy kilka sekund skanowania przestrzeni, a potem wszystko dzieje się bardzo szybko. Śmigłowce w zawisie odpalają rakiety i znikają za lasem. A to wszystko 8, a nawet 12 km od celu, zatem tylko w zasięgu elektronicznych czujników na nosie śmigłowca, które przenoszą obraz bezpośrednio do operatora uzbrojenia.