Zdaniem wiceprzewodniczącego PO Bogdana Borusewicza "ksiądz Jankowski był agentem SB, a jego teczka została zniszczona". - Afiszował się z tym, jak pomaga podziemnej "Solidarności", a jednocześnie donosił SB na mnie i innych. Jak człowiek jest amoralny w jednej sferze, to zazwyczaj także w innej - mówi organizator historycznego strajku w Stoczni Gdańskiej w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Rozmówca "Gazety Wyborczej" mówi, że z niepokojem obserwował konflikt miedzy Lechem Wałęsą i Anną Walentynowicz. - Szybkość i gwałtowność narastania tego konfliktu wskazywała mi, że za tym stoi bezpieka, że ktoś to nakręca, inspiruje. Atak na Annę Walentynowicz szedł ze strony Komisji Zakładowej Stoczni Gdańskiej, z którą ksiądz Jankowski był wtedy bardzo związany - mówi i dodaje, że ksiądz Jankowski nakręcał atak na Annę Walentynowicz.
Senator PO wraca też myślami do roku 1984. Mówi o tym, jak wówczas poznał dziewczynę, która zaoferowała mu pomoc. - Wpadłem pewnego dnia z zaskoczenia do księgarni i zapytałem wprost (tej dziewczyny - red.), czy nie może mi załatwić mieszkania. Załatwiła mi pokój w bloku na Brodwinie w Sopocie. Jakiś czas potem ściągnąłem tam żonę Alinę z dwumiesięczną Kingą na dwa tygodnie, co było wtedy dość skomplikowanym przedsięwzięciem. Któregoś dnia wróciłem do mieszkania, a Alina spanikowana mówi, że natychmiast musimy uciekać, bo był tu jej ojciec, a nie powinien znać tego adresu. Uciekliśmy z dzieckiem w wózku, nocą przez las do innego mieszkania. Dobrze, że wtedy uciekliśmy, bo dzięki temu SB złapało mnie dopiero rok później - mówi Borusewicz.