Z całej załogi liberatora uratował się tylko sierżant Pither. Przez kilka tygodni rodzina dowódcy niewielkiego oddziału AK ukrywała rannego na strychu. Pither był przemoczony, miał kombinezon, ale nie miał butów. Nie mógł utrzymać się na nogach. Mocno krwawił z ran na głowie i rękach, mówił tylko: I am English, I am from this plane.
Przypominamy tekst archiwalny
Noc 16 października 1944 r. była ciemna, bezksiężycowa.
– Ludzie we wsi usłyszeli odgłosy walki powietrznej. Potem widziano, jak samolot pali się w miarę zniżania – opowiada mi Jacek Janiec, syn Mieczysława Jańca.