Rumunia, która sprawuje teraz unijną prezydencję, w sprawie postępowania wobec Polski zdaje się na Komisję Europejską. Kolejne wysłuchania co do praworządności „nie muszą być złym sygnałem” – przekonują Rumuni.
Władze Rumunii są ostro krytykowane przez Komisję Europejską za regres w reformach wymiaru sprawiedliwości i działaniach w walce z korupcją, które są w przypadku Bukaresztu i Sofii regularnie monitowane przez Brukselę w ramach „mechanizmu współpracy i weryfikacji” ustanowionego dla obu krajów jako warunek ich wejścia do UE w 2007 r. I dlatego rząd Mateusza Morawieckiego miał nadzieję, że skoro Bukareszt jest tak boleśnie cenzurowany przez Komisję Europejską, to będzie w tym półroczu bardzo skłonny do zepchnięcia z programu prac Rady UE postępowania z art. 7 wobec Polski(oraz Węgier). Jednak z naszych rozmów w Bukareszcie wynika, że te nadzieje władz Polski są – przynajmniej na razie – raczej nieuzasadnione, a na pewno bardzo mocno przesadzone.
Bukareszt ogląda się na Timmermansa
Czy Rumunia będzie bardziej „wyrozumiała” dla Polski? Co z zrobi z art. 7? – Nie do nas należy narzucanie programu prac Rady UE. Zrobimy tak, jak zechcą kraje członkowskie. Jeśli większość będzie za, to jako prezydencja będziemy dodawać to do programu posiedzeń Rady UE – odpowiada szef rumuńskiej dyplomacji Teodor-Viorel Meleşcanu.