Bezpardonowa polityka Donalda Trumpa i ataki na partnerów w NATO wzbudzają w Europie poważne obawy o dalszą wiarygodność USA. Tyle że dziesięciolecia zależności od amerykańskiej broni stawiają europejskie stolice w złym świetle. Bruksela sama zarzuciła sobie pętlę na szyję, bo nie ma zbyt wielu opcji. Na to też liczą amerykańscy producenci sprzętu. Jest też druga strona medalu. Amerykanie również mogą wpaść we własne sidła. Jeśli sojusznicy Waszyngtonu zaczną zwracać się gdzie indziej — nawet stopniowo — może to poważnie uderzyć i osłabić ekosystem obronny USA. To by już Trumpa zabolało i to bardzo mocno.
Amerykański przemysł od dekad zbija fortunę na sprzedaży swojego sprzętu — czy to myśliwców, czy obrony powietrznej. Teraz kurek z pieniędzmi może zostać zakręcony. Skoro Trump chce narzucać swoją wolę, Europa mówi o "biciu po twarzy" i myśli nad radykalną zmianą — rezygnacją z zamówień z USA na rzecz broni rodzimej produkcji.
To by z pewnością zirytowało Trumpa, który jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że ma asa w rękawie. Może szantażować kraje Starego Kontynentu i wymóc zmianę decyzji. Europa to bagatelizuje, nazywając "mistyfikacją". Przeciąganie liny jednak trwa, a pierwszy test już wkrótce.