Wszystko było w miarę dobrze do 22. mili, czyli - mniej więcej - 35. kilometra. Tam czekał na niego kryzys, ten potężnych rozmiarów. Micah Herndon - były żołnierz piechoty morskiej, weteran z Afganistanu - nie zamierzał odpuszczać. Nie mógł - na start w Maratonie Bostońskim zdecydował się przecież po to, by uczcić pamięć poległych kolegów.
Do pokonania Herndonowi zostało jeszcze długich siedem kilometrów. Szmat drogi. A nogi zupełnie odmówiły mu posłuszeństwa. Próbował biec, potem iść. Upadł, kiedy linię mety miał w zasięgu wzroku.
Powtarzał nazwiska kolegów
Wstanie okazało się zadaniem ponad siły. Nie zgodził się na pomoc, tę oferowaną przez porządkowych i służby medyczne, bo to oznaczałoby dyskwalifikację.