Fenomen obrony Lwowa nie polegał na tym, że była ona masowa, ale na tym, że była egalitarna. Jej historię znamy głównie ze świadectw tych obrońców, którzy wywodzili się z młodzieży szkolnej i studenckiej, z tzw. dobrych domów. Ale do walki stanęły też "dzieci ulicy", kieszonkowcy, drobne złodziejaszki. Orlęta Lwowskie nie były aniołami – mówi dr Damian K. Markowski w rozmowie z Onetem.
MATEUSZ ZIMMERMAN: Sto lat temu ofensywa Armii Hallera doprowadziła do zakończenia oblężenia Lwowa. Jak ważny to był moment na "osi czasu" walk o to miasto?
DR DAMIAN K. MARKOWSKI*: Należy raczej mówić o postawieniu kropki nad "i".
Z punktu widzenia utrzymania przez Polaków miasta zniesienie oblężenia nie było kluczowe. Trudno zresztą mówić o odsieczy: celem tej ofensywy nie był nawet Lwów, bo pod naciskiem zachodnich sojuszników skierowano ją bardziej na południe, w stronę Borysławia i Drohobycza. Kiedy udało się zdobyć tamtejsze zagłębie naftowe, oddziały ukraińskie otaczające Lwów dostrzegły, że to one mogą zostać okrążone i odcięte. Wycofały się więc na wschód, czego skutkiem było zakończenie oblężenia.