Administracja Donalda Trumpa drastycznie ograniczyła pomoc wojskową dla walczącej Ukrainy. Dla władz w Kijowie to gigantyczny problem. — To jest z jednej strony sygnał dla Ukraińców, że albo siadają do stołu teraz, albo Stany Zjednoczone po prostu pozwolą im się wykrwawić. Z drugiej strony jest moim zdaniem też sygnał dla Europy, że powinna znać swoje miejsce w szeregu, o czym ludzie z otoczenia Trumpa mówią wprost. Przeszliśmy od etapu obrażania do mniej lub bardziej zawoalowanych gróźb — mówi w rozmowie z Onetem dr Jan Smoleński, amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Biały Dom ogłosił w poniedziałek, że prezydent USA Donald Trump wstrzymał wszelką pomoc wojskową dla Ukrainy. Chce "upewnić się, że przyczynia się ona do rozwiązania" konfliktu. Chodzi także o uzbrojenie będące w drodze do Ukrainy oraz w magazynach w Polsce.
— To jest daleko idąca eskalacja konfliktu z Wołodymyrem Zełenskim i Ukrainą. Zamrożenie dostaw dla Ukrainy w praktyce oznacza wzmocnienie Kremla. Decyzje te zapadły po tym, jak Europa zdecydowała, że przekaże dość istotną pomoc Ukrainie. To jest z jednej strony sygnał dla Ukraińców, że albo siadają do stołu teraz, albo Stany Zjednoczone po prostu pozwolą im się wykrwawić — tłumaczy amerykanista.