- Gdyby doszło do ataku kinetycznego na pełną skalę, Kijów liczyłby na wsparcie Warszawy w zakresie leczenia rannych oraz przygotowania infrastruktury do szkoleń wojskowych. Z perspektywy Ukrainy, otoczonej przez Rosję i Białoruś, terytorium Polski stanowi głębię strategiczną. Polska prędzej czy później będzie musiała się odnieść do tych oczekiwań. Oczywiście o ile chce pełnić rolę stabilizatora bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej - mówi w WP Michał Baranowski, dyrektor General Marshall Fund w Warszawie.
Marcin Makowski: Jest pan w tej chwili w Kijowie, rozmawia z politykami i dyplomatami ukraińskimi. Czy w stolicy czuć atmosferę nadciągającej wojny?
Michał Baranowski, dyrektor General Marshall Fund w Warszawie: To jest świetne pytanie, na które nie mam jasnej odpowiedzi. Z jednej strony mamy prezydenta Włodymyra Zełenskiego, który uspokaja sytuację w orędziu do narodu, prosząc o niepanikowanie i niewykupywanie jedzenia w sklepach. Również miasto zachowuje się zupełnie normalnie. Ludzie siedzą w knajpach, piją kawę - to mógłby być jakikolwiek styczniowy piątek. Z drugiej strony, gdy spotykamy się i rozmawiamy o konkretach z przedstawicielami ministerstw i politykami opozycji, jest bardzo jasne, że uważają oni zagrożenie atakiem ze strony Rosji za bardzo prawdziwe i prawdopodobne. Jednym zdaniem: napięcia nie czuje się na ulicach, ale można je wyczuć w gabinetach.