15 września przywódcy krajów arabskich i muzułmańskich zebrali się w Dosze, aby potępić niedawny atak Izraela na stolicę Kataru. Chcą, żeby Donald Trump dokonał wyboru: oni albo Izrael. Szczyt był jednoznacznym wyrazem poparcia dla Kataru. Wszyscy zgodzili się, że Izrael postąpił źle, bombardując emirat w nieudanej próbie zamordowania terrorystów z Hamasu. — Było to dla nas wszystkich sygnałem alarmowym — mówi jeden z dyplomatów z Zatoki Perskiej w rozmowie z prestiżowym brytyjskim tygodnikiem "The Economist".
Po dwóch latach wojny na Bliskim Wschodzie państwa Zatoki Perskiej są wściekłe z powodu rzezi w Strefie Gazy, zaskoczone nieustępliwą wrogością Izraela wobec nowego rządu syryjskiego i zaniepokojone kolejną rundą walk z Iranem.
Chcą, aby Trump dokonał wyboru między długotrwałym sojuszem z klubem bogatych, proamerykańskich monarchii, a nieograniczoną przyjaźnią z Netanjahu — niepopularnym premierem, który według wielu Izraelczyków prowadzi swój kraj do ruiny. Z perspektywy Abu Zabi, Dohy czy Rijadu wybór powinien być oczywisty. Kraje te mają również swoje sposoby nacisku na Amerykę.