Drogie samochody, zakrapiane imprezy i tłumy kobiet będących na każde jego skinienie. W latach 50. XX w. Horst Burkhart żył w Niemczech jak pan życia i śmierci. Zapewne nikt z podziwiających go ludzi nie podejrzewał, jak przerażająco prawdziwe jest to określenie. I że pod maską eleganckiego menedżera hotelowego kryje się sadysta, który majątku dorobił się na prześladowaniu polskich Żydów w czasie II wojny światowej. W krakowskim getcie jego prawdziwe nazwisko było synonimem zła w najczystszej postaci.
"Na placu Zgody jak na pobojowisku – tysiące pakunków, porzuconych bagaży, gdzieniegdzie małe dzieci bawiące się na mokrym od krwi asfalcie. Esesmani biorą dzieci na ręce. Czasami Niemiec prowadzi kilkoro trzymających się za rączki na ów koszmarny dziedziniec. Inni jadą z wózkami, w których śpią maleństwa. Po każdym takim odprowadzeniu następuje salwa karabinów. Dla oszczędności rozstrzeliwano kilkoro dzieci jedną kulą, ustawiwszy je rzędem. Niemowlęta wkładano po kilka do wózka i również jednym wystrzałem kładziono je trupem".
W taki sposób likwidację getta krakowskiego zapamiętał Tadeusz Pankiewicz, właściciel jedynej działającej na tym obszarze apteki – "Pod Orłem". W równie przejmujący sposób pisał o panujących w nim warunkach. Ciasnota powiększająca się z każdym zmniejszaniem powierzchni getta, katastrofalne warunki sanitarne, ograniczone możliwości aprowizacyjne, przymus pracy – i bezkarność Niemców znęcających się nad mieszkańcami. Czasem z najbardziej błahego powodu, czasem i bez niego – dla zabawy.