Prezydent Kazachstanu miał do wyboru: podzielić się władzą i pójść na dialog z protestującymi albo sprzedać kraj Rosji. Niestety wybrał to drugie. Teraz będzie musiał dzielić władzę z Putinem - mówi dla Magazynu WP Ermek Narymbajew, kazachski politolog i opozycjonista przebywający na emigracji.
Tatiana Kolesnychenko, WP Magazyn: W Ałmatach, największym mieście Kazachstanu, przez ostatnie dni płonęły budynki urzędowe, wojsku zezwolono strzelać do protestujących, a cały kraj został odcięty od internetu. Dlaczego pokojowe protesty zmieniły się w brutalny chaos?
Ermek Narymbajew: Zaczęło się od tego, że 1 stycznia ogłoszono dwukrotną podwyżkę cen gazu. Już dzień później na zachodzie Kazachstanu doszło do pierwszych protestów.
Zima w tym regionie jest niezwykle surowa, a ludzie ogrzewają domy oraz tankują samochody niemal wyłącznie skraplanym gazem. Więc początkowo żądania protestujących miały wyłącznie ekonomiczny charakter.