Rosyjskie i syryjskie bomby od dwóch tygodni spadają na syryjski Idlib, grzebiąc pod gruzami ofiary i kilkumiesięczny rozejm. W gęsto zaludnionej prowincji, gdzie schroniły się miliony cywilów, ofensywa militarna musi oznaczać masakrę.
– Dostaliśmy wezwanie do zbombardowanego domu, dopiero w samochodzie spytałem, gdzie to jest, i usłyszałem: w domu Abu Asima. Zacząłem krzyczeć: „Jedź szybciej, tam są moje dzieci!” – opowiada w rozmowie z „Guardianem” Asim al-Jahja, ochotnik z syryjskich Białych Hełmów, ochotniczej organizacji, która ratuje Syryjczyków uwięzionych pod gruzami.
W ostatnią niedzielę bomby spadły na jego dom w prowincji Idlib w północno-zachodniej Syrii, gdzie mieszka z ciężarną żoną i trójką dzieci. – Kiedy zaczęliśmy kopać, w kółko myślałem: „Jak ja będę bez nich żył?” – wspomina.