Władysław Kosiniak-Kamysz po wygranych przez koalicję wyborach miał dwa cele — zaznaczyć rolę PSL-u w nowym rządzie oraz umocnić swoją pozycję wobec premiera Donalda Tuska. Stanowiska wicepremiera i ministra obrony narodowej nadawały się do tego znakomicie. Był jednak problem. Kosiniak-Kamysz nie znał się na wojsku. Dlatego ludowcy nie zrobili rewolucji w armii, a Kosiniak-Kamysz maszeruje ścieżką wyznaczoną przez swojego poprzednika Mariusza Błaszczaka.
Kiedy umowa koalicyjna została domknięta, a PSL zdobył resort obrony, ludowcy zaczęli dość nerwowo rozglądać się za ekspertami, którzy mogliby ich wprowadzić w kulisy funkcjonowania armii. Minister Kosiniak-Kamysz, co zdziwiło wojskowych, sięgnął po tzw. środowisko krakowskie i ludzi z otoczenia Bogdana Klicha, krakowskiego polityka Platformy Obywatelskiej, byłego ministra obrony. W ten sposób w jego najbliższym otoczeniu znaleźli się gen. Mieczysław Bieniek, gen. Edward Gruszka czy gen. Artur Kołosowski.
Ci trzej generałowie od początku sprawowania urzędu szefa MON przez Kosiniaka-Kamysza zarówno formalnie, jak i zakulisowo nadają ton temu, co się dzieje w wojsku. Przede wszystkim jednak mają wpływ na obsadę kadrową ważnych stanowisk. Najwięcej kontrowersji spośród ekspertów, którymi otoczył się minister obrony, wzbudza gen. Bieniek.