Od nieudanej próby wjazdu konwojów z międzynarodową pomocą humanitarną do Wenezueli minął już prawie miesiąc, ale wciąż nie wiadomo, co dokładnie się wtedy wydarzyło. - A tam doszło do masakry - mówi Romel Guzamana, indiański deputowany do wenezuelskiego parlamentu.
23 lutego oczy Wenezuelczyków i światowych mediów zwrócone były na granicę tego kraju z Kolumbią. To tam odbywał się wielki charytatywny koncert, tam doszło do spotkania prezydentów Kolumbii, Chile i Paragwaju z Juanem Guaidó, uznawanym przez opozycję i część wspólnoty międzynarodowej za tymczasowego prezydenta Wenezueli, i to właśnie tam zgromadzono większość żywności i lekarstw, które miały zostać wwiezione do tego kraju.
Operacja ta, jak wiadomo, skończyła się niepowodzeniem.
Reżim Nicolása Maduro wysłał do obrony przejść granicznych nie tylko Gwardię Narodową i wojsko, ale także colectivos – uzbrojone bojówki, a nawet specjalne oddziały uformowane z kryminalistów wypuszczonych na tę okazję z więzień.