To nie tak miało wyglądać! Przecież jeszcze w listopadzie ubiegłego roku większość rynków finansowych pozytywnie przyjęła wynik wyborów prezydenckich i parlamentarnych w USA. Reakcję można wręcz nazwać klasyczną w takiej sytuacji: wzrost indeksów akcji, umocnienie amerykańskiego dolara wobec innych walut, zwiększenie apetytu na ryzyko inwestycyjne. Ekipa Donalda Trumpa, uważanego w wielu kręgach za błyskotliwego biznesmena, miała uczynić Stany Zjednoczone ponownie wielkimi. Zwłaszcza gospodarczo. Dlaczego więc kilka miesięcy później efekt okazuje się odwrotny?
Niejako przy okazji spodziewanego wielkiego sukcesu gospodarczego Stanów Zjednoczonych pod nowymi rządami Donalda Trumpa miały drożeć m.in. ceny akcji Tesli. Elon Musk wydawał się w końcu jednym z głównych przyszłych beneficjentów prezydentury Trumpa. Analogicznie stawiano na rozkwit rynku kryptowalut, wyraźny wzrost ich kursów, gdyż to środowisko biznesowe w USA hojnie wspierało kampanię Republikanów. A poza tym przecież idea niezależnej od państwa jednostki płatniczej miała symbolizować uwolnienie od niepotrzebnych regulacji. I w ogóle być ikoną wolnego rynku. Na marginesie, brano również pod uwagę przecenę obligacji, czyli wzrost ich rentowności, gdyż rozpędzająca się ponownie największa gospodarka świata siłą rzeczy trudniej zbijałaby inflację do pożądanych 2 proc. Ale w zamian za to oczekiwano wzrostu dochodów Amerykanów, jeszcze niższego bezrobocia i… w ogóle świetlanej przyszłości USA. Przynajmniej ekonomicznej.