Dzięki porozumieniu prezydenta Andrzeja Dudy i szefa MON Mariusza Błaszczaka najważniejszym oficerem Wojska Polskiego pozostaje gen. Rajmund Andrzejczak. To dobrze?
Liczba wspólnych wystąpień i miłych słów padających ostatnio między Andrzejem Dudą a Mariuszem Błaszczakiem zdaje się świadczyć o ociepleniu relacji. Minister zaczął prawić dusery prezydentowi już kilka miesięcy temu, przy okazji długo odwlekanej zapowiedzi inwestycji we fregaty Miecznik. Duda z kolei nie mógł się nachwalić Błaszczaka przy okazji certyfikacji dowództwa nowej 18. dywizji zmechanizowanej (w ubiegły piątek). Dziś obaj potrzebują siebie bardziej niż do tej pory, a potrzeba ta wynika z politycznego kalendarza i miejsca, w którym znalazły się ich kariery.
Prezydent jest w trakcie drugiej kadencji i bardzo chciałby w obronności pozostawić coś więcej niż obrazek machania do F-35 przed Białym Domem. Szef MON najwyraźniej szykuje się do politycznego skoku, najpierw być może na fotel wicepremiera, i potrzebuje wybić się z obronnej i strategicznej trampoliny. A skok ten ma asekurować właśnie prezydent. W Polsce zwierzchnik sił zbrojnych niewiele jest w stanie zrobić bez ministra, a ten nie może skutecznie realizować szczególnie polityki kadrowej bez przychylności głowy państwa. Oba urzędy konstytucja skazuje na porozumienie, które czasem – jak w przypadku gen. Andrzejczaka – musi ucierać się wiele miesięcy.