— Moim zdaniem czasy, kiedy praca w urzędzie oznaczała picie kawy i piłowanie paznokci, już dawno minęły. Na pewno sporo zależy od urzędu, ale w moim jest ogrom pracy, której nie da się przerobić — mówi 35-letnia pracownica jednej z warszawskich placówek. Młodzi jednak nie garną się do pracy w budżetówce. — Mamy niskie bezrobocie, dobrze rozwinięty sektor prywatny, co oznacza dużo więcej opcji dla młodego pracownika niż kilkadziesiąt lat temu. Nie wybieramy już tak często pracy w budżetówce, bo mamy inne alternatywy – mówi w rozmowie z Onetem Alicja Kotłowska, badaczka rynku pracy z Uniwersytetu SWPS.
Agnieszka* ma 35 lat. W urzędzie pracuje już ponad 10 lat, wliczając w to przerwy na dwa urlopy macierzyńskie. Jak mówi, to niby tylko 10 lat, ale w tym czasie dużo się zmieniło. Przede wszystkim — dookoła wzrosły pensje, a jej od lat stoi w miejscu. — I to jest szara rzeczywistość — kwituje Agnieszka.
"Nikt nie chce pracować w urzędzie"
— Mieliśmy ostatnio trzy rekrutacje, podczas których nowi pracownicy zostali przyjęci do pracy w urzędzie. Żaden z nich jednak nie podjął pracy. Po otrzymaniu pozytywnej decyzji albo odmawiali, albo zwyczajnie nie pojawiali się w urzędzie — opowiada Agnieszka. Według 35-latki nikt nie chce pracować w urzędzie. — Na oferty pracy w moim biurze odpowiadają po dwie albo trzy osoby — dodaje. Aby dostać tę pracę, trzeba posiadać wysokie kwalifikacje (ukończone prawo, administrację, geodezję). Dlaczego młodzi, wykształceni ludzie nie chcą pracować w budżetówce?