Mój dziadek Roman Olszyna, więzień czterech obozów koncentracyjnych, zapytany o to, co jest najważniejsze w życiu, odpowiadał: wolność. Doskonale rozumiał sens tych słów. Do obozu Auschwitz trafił jako bardzo młody chłopak i nigdy nie otrząsnął się z tych doświadczeń.
Od więźnia obozów koncentracyjnych po historyka amatora, który nie mógł uwolnić się od wojennej przeszłości. Historia mojego dziadka Romana to jedno z milionów świadectw, które zaraz odejdą w zapomnienie. Wspomnienia, ukryte w rodzinnych albumach i przekazywane z pokolenia na pokolenie, są bezcennym świadectwem zbiorowej pamięci historycznej. Zachęcamy do przesyłania nam rodzinnych historii, które opracujemy i opublikujemy na łamach Onetu. Napisz do nas: redakcja_lifestyle@lst.onet.pl
I
6 stycznia 1941 r. w Warszawie padał śnieg, był mróz i bardzo zimno. Z Pawiaka ruszył transport liczący 509 osób do obozu Auschwitz. Najpierw były ciężarówki, które pod eskortą esesmanów, dowiozły więźniów na Dworzec Zachodni.
Pociąg, który podjechał, miał tak niskie podwozie, że nie można było otworzyć drzwi.
Aresztowani byli do niego wpychani przez okna. Zrobiło się zamieszanie, krzyki, a ci, co chcieli uciec, byli bici. W pewnym momencie rozbrzmiały skrzypce i zapadła cisza po obu stronach dworca. Skrzypek zagrał "Warszawiankę", a potem pociąg odjechał. I choć ta scena przypomina filmową z "Pianisty" w reżyserii Romana Polańskiego, to jest oparta na faktach. Była również najczęściej przywoływanym wspomnieniem w moim rodzinnym domu.
Wśród aresztowanych był mój dziadek Roman Olszyna i tak się zaczęła jego wojenna, obozowa gehenna. Nie miał na sobie zimowych ubrań, bo Gestapo zabrało go z mieszkania na ulicy Dzielnej. Potem były brutalne przesłuchania na Pawiaku, które trwały od 18 grudnia 1940 r., i Dworzec Zachodni. Razem z przedwojennymi działaczami politycznymi, społecznymi, osobami podejrzanymi o udział w ruchu oporu wyruszył w stronę Oświęcimia.