Na pograniczu podział sił między sprawcami a ofiarami wciąż jest jasny. Ktoś, kto kiedyś był w tak zwanej bandzie i rabował cywilów, a nawet ma na koncie morderstwa, dostaje wielotysięczne odszkodowania. A ten, który był z mniejszości, był okradany, siedzi cicho i boi się mówić
Trudno jest zrobić przestrzeń na głos mniejszości. Mniejszościowa historia jest bowiem niewygodna. Polacy często nie chcą spojrzeć na wspólne losy oczami na przykład żyjących tu od zawsze Białorusinów, przezywanych lekceważąco „kacapami”. Łatwiej jest robić bohatera z Romualda Rajsa „Burego” niż poznać historie jego ofiar. Łatwiej wypłacać odszkodowania potomkom żołnierzy wyklętych niż zrozumieć, że często byli oni odpowiedzialni za tragedie cywilów.
Jak mówi Aneta Prymaka-Oniszk (na zdjęciu): „Kiedy ktoś narusza wygodną dla większości narrację, słyszy: »Nie rozdrapuj starych ran, nie ma co dzielić ludzi«. Tyle że te rany są przez cały czas rozdrapywane i to wcale nie przez nas. Przecież mamy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, przez wiele miast idą sławiące ich marsze, stawiane są pomniki, a nawet tam, gdzie do dziś żyją ich ofiary – ich imionami nazywane są ulice i ronda. Publikacje oficjalnych instytucji państwowych nazywają ofiary zdrajcami, komunistami, choć nikt im tego nie udowodnił, a śledztwo np. w sprawie Burego wręcz temu przeczy. Gdy jednak ta druga strona próbuje zaprotestować, słyszy: »nie rozdrapuj starych ran«”.