Im dłużej trwa audyt w MON, tym wyraźniej widać, na jak wiele zaplanowanych potrzeb obronnych – a nawet już ogłoszonych ambicji zbrojeniowych – nie ma skąd wziąć pieniędzy. Ta wyrwa pokazuje, jak wielkie wyzwanie wzięła na siebie Polska i jak źle była przygotowana do oszacowania jego kosztów.
„Analiza potrzeb w zakresie możliwości realizacji w pełnym wymiarze wszystkich zadań wynikających z aktualnego Programu rozwoju sił zbrojnych RP zdefiniowała niedofinansowanie na kwotę ponad 500 mld zł” – powiedział w czwartek w Sejmie wiceminister obrony (odpowiedzialny za modernizację techniczną i transformację wojska) Paweł Bejda. Odpowiadał na tzw. pytanie w sprawach bieżących, zadane przez grupę posłów Trzeciej Drogi. Bejda wykorzystał wystąpienie do ujawnienia nowych faktów i liczb, których wysokość może szokować. Co ciekawe, nie wywołały one natychmiastowej dyskusji na sali sejmowej – posłowie najwyraźniej zajęci byli innymi sprawami lub nie dość dokładnie słuchali. Ale wypowiedź Bejdy zasługuje na uwagę, ocenę i dyskusję, bo stawia znak zapytania nad realnym stanem wzmocnienia obronnego i możliwością finansowania związanych z nim wydatków.
Niedofinansowane „najmłodsze dziecko Błaszczaka”