Prezydent Donald Trump ma słabość do pokazów siły militarnej. W tym tygodniu prezentuje jej dwa bardzo różne rodzaje. Na zachodnim wybrzeżu siły wojskowe przybywają tysiącami, aby bronić budynków federalnych i agentów, stawiając czoła cywilom protestującym przeciwko programowi imigracyjnemu. Po drugiej stronie USA żołnierze przygotowują się do celebracji amerykańskiej potęgi militarnej podczas parady odbywającej się w dniu urodzin armii — i samego Trumpa.
Sceny w Los Angeles i Waszyngtonie podkreślają, jak Donald Trump wykorzystuje swoją rolę głównodowodzącego w znacznie wyraźniejszy i bardziej naglący sposób niż podczas swojej pierwszej kadencji — ucieleśniając wizerunek silnego dowódcy wojskowego, który od dawna imponował mu u zagranicznych przywódców, zarówno sojuszników, jak i przeciwników.
Trump od dawna postrzega wojsko i swoje dowództwo nad nim jako oznakę swojej siły. Ma nawet poczucie, że to niemal jego własność. Podczas pierwszej kadencji nazywał Johna Kelly’ego i Jamesa Mattisa, emerytowanych czterogwiazdkowych generałów piechoty morskiej, którzy służyli w jego gabinecie, "moimi generałami".