Publikowane na komunikatorze Telegram materiały ze skrzynki mailowej Michała Dworczyka pochodzą od osoby z jego najbliższego otoczenia, która miała dostęp do haseł i urządzeń ministra. Według źródeł "Wyborczej" takich ustaleń dokonała ABW prowadząca śledztwo w sprawie wycieku.
- Wątek "rosyjskiego ataku" całkowicie upada. To wewnętrzna sprawa środowiska Dworczyka. Do ustalenia są motywacje osoby, która ujawnia te maile. Najprawdopodobniej doszło do jakiegoś konfliktu, niekoniecznie na tle politycznym - mówi nasz informator, który zna ustalenia śledztwa. Jego zdaniem do autora wycieków bardziej pasuje określenie "sygnalista" niż "haker".
- Ujawnienie, że członkowie rządu z premierem na czele posługują się prywatną pocztą do celów służbowych może wreszcie przerwać ten proceder i zmusić rządzących do przestrzegania zasad bezpieczeństwa - tłumaczy.