Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej, który miał zajmować się krzewieniem wspólnego dziedzictwa, stał się propagandową machiną PiS. Jego prace rocznie kosztują podatników 6 mln zł. Na razie pieniądze poszły m.in. na tłumaczenie tekstów dziennikarki występującej w kremlowskiej stacji TV RT.
Inspiracją do stworzenia Instytutu im. Wacława Felczaka było wystąpienie Viktora Orbana w grudniu 2016 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wówczas premier Węgier i lider partii Fidesz, goszcząc na konferencji dedykowanej polskiemu historykowi prof. Wacławowi Felczakowi, po raz pierwszy rzucił pomysł powołania polsko-węgierskiego instytutu, mającego na celu pogłębianie współpracy i pielęgnowanie wspólnej historii obu krajów.
W efekcie powstały dwie osobne, ale ściśle współpracujące ze sobą komórki: jedna na Węgrzech i druga w Polsce.
W lutym 2018 r. polski Sejm przyjął ustawę powołującą Instytut do życia. W jej treści podano, że na bieżącą działalność organizacja będzie otrzymywać każdego roku po 6 mln zł, a członków Rady Instytutu wybierze szef rządu. 1 sierpnia ub.r. Mateusz Morawiecki powołał na dyrektorskie stanowisko publicystę „Do Rzeczy” i byłego pracownika MSZ dr hab. Macieja Szymanowskiego, który na łamach tygodnika znany był z wygłaszania peanów na cześć premiera Węgier. Tylko na przestrzeni kilkunastu tygodni publikował teksty o tytułach: "Obrońca Węgier, obrońca Europy?", "Orban ratuje Węgry" czy "Victoria Orbana".