Były wielkie zapowiedzi i zapewnienia, że Wojska Obrony Terytorialnej czeka certyfikacja, czyli sprawdzenie, czy formacja jest zdolna do wykonywania przydzielonych jej zadań. Ale wszystko wskazuje na to, że na szumnych zapowiedziach jedynie się skończyło. WOT jednak się broni i pisze Onetowi, że certyfikacja miała jedynie określić etap, na jakim są te wojska w drodze do osiągnięcia pełnej zdolności. Z naszych informacji wynika, że z 20 brygad WOT tylko cztery w niej uczestniczyły. A to nie koniec...
Bezpieczny kontakt do autorów: edyta.zemla@redakcjaonet.pl; marcin.wyrwal@redakcjaonet.pl
W przeddzień święta Wojska Polskiego najmłodszy rodzaj sił zbrojnych — Wojska Obrony Terytorialnej — zostaną przekazane pod dowództwo szafa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Wcześniej, a właściwie od początku swojego istnienia, czyli od 2017 r. podlegały bezpośrednio ministrowi obrony, co budziło wiele kontrowersji. Ich pomysłodawcą był były już minister obrony Antonii Macierewicz i to on zdecydował, że cywilny minister będzie nadzorował WOT. To sprawiło, że w przestrzeni publicznej pojawiły się obawy, że te wojska staną się "prywatną armią Macierewicza" lub "zbrojnym ramieniem PiS-u".
Trudno się więc dziwić, że nowy minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydował, że WOT należy przenieść z cywilnego pod wojskowe podporządkowanie. Problem w tym, że przez siedem lat istnienia Wojsk Obrony Terytorialnej nie zostały one sprawdzone. Dziś, co podkreślają wybitni dowódcy wojskowi, nikt nie wie, jaka jest ich wartość bojowa.