Jest 2 maja 1945 roku. Ekipa twórców śmiercionośnej rakiety V2 idzie do amerykańskiej niewoli. Spotyka ich nader ciepłe przyjęcie. Taki był wstęp do tajnej operacji „Paperclip”.
Zamiast celi, na głównego konstruktora hitlerowskiej „Wunderwaffe” Wernhera von Brauna i jego zespół czekali reporterzy. Niemcy z uśmiechem pozowali do zdjęć. Sturmbannfuehrer (major) SS von Braun, późniejszy ojciec amerykańskiego programu kosmicznego Apollo, w momencie pójścia do „niewoli” zachowywał się bardziej jak gwiazdor, niż jak więzień.
„Traktował naszych żołnierzy z życzliwą protekcjonalnością wizytującego jednostkę kongresmena” – zapamiętał jeden z oficerów.
Krwawe żniwo „postępu nauki”
Tymczasem broń skonstruowana przez von Brauna zabiła w atakach na Londyn i Antwerpię co najmniej 8 tys. osób. Paradoksalnie – jej produkcja pochłonęła jeszcze więcej ofiar. Oficjalne dane SS mówią o 12 tys. osób, głównie więźniów obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora. W rzeczywistości w podziemnych sztolniach kompleksu „Mittelwerk” koło Nordhausen w Turyngii zginęło ich około 20 tys. Amerykańscy żołnierze, którzy jako pierwsi weszli do tego kompleksu, zobaczyli stosy ciał i umierających z głodu i wycieńczenia ludzi. To niemożliwe, by Wernher von Braun i jego ekipa nie wiedzieli, jak traktowani byli i w jak nieludzkich warunkach pracowali niewolnicy III Rzeszy.