Hilary Gilewski to szczególna postać we współczesnym malarstwie polskim. I ze względu na swoją osobliwą biografię, jak i osiągnięcia w swojej sztuce, chociaż nadal pozostaje mało znanym artystą.
Przybył do Polski, do Radomia w 1993 r. na zaproszenie byłego dyrektora Muzeum Jacka Malczewskiego w Radomiu Janusza Pulnara. Urodził się 5 maja 1932 r. w Burtynie koło Kamieńca Podolskiego w polskiej rodzinie szlacheckiej. Państwo radzieckie postanowiło, by został pilotem odrzutowców, opatrzność artystą malarzem, ale wcześniej w 1936 r. był wrogiem ludu pracującego Kraju Rad i deportowano go z rodziną na Sybir.
Miał siedem lat, gdy wpisano go na listę pracowników „karłagu”. Na Sybirze ukończył trzy klasy szkoły powszechnej, naukę przerwał, musiał pracować na siebie i chorą mamę. Żeby zarobić na dodatkowy chleb, nosił wodę znad Irtysza do sowchozowej piekarni. Prowadził ją Tatar Ablej.
„Miałem osiem lat. Ablej wyniósł koromysło wyższe ode mnie i dwa blaszane wiadra. Musiałem nanieść dwadzieścia wiader wody, by dostać kromę świeżego chleba. Tato był rzadkim gościem w łagrze, pracował w tajdze”. Najbardziej zapamiętał Święta Bożego Narodzenia. „Mama wtedy piekła placki służące za opłatek, wymyślała jakieś potrawy, które chociaż trochę dawały namiastkę świąt. Pięknie śpiewała i w tym dniu zaczęła śpiewać polskie kolędy. Usłyszał to obozowy strażnik, wpadł do nas z krzykiem i pogróżkami, małczaj, ty… ja ci dam rozwodziś polszczyznu.