Nauczyciele przygotowali strajk. Od jego proklamacji dzielą nas już dosłownie dni. W ferworze walki towarzysz Broniarz szantażował, że dzieci nie przejdą do następnych klas, a nawet do kolejnych szkół.
Przy tej okazji powraca w mediach temat „psiej grypy”. Psia grypa, to była ostatnia, najgorętsza faza Protestu Służb Mundurowych, zakończonego Porozumieniem Ósmego Listopada. Nazwa wzięła się stąd, że najliczniejszą grupą wśród protestujących mundurowych, byli policjanci, „psy”. I w tej ostatniej fazie zaczęli masowo odchodzić na zwolnienia chorobowe. Ściślej rzecz ujmując, należy szerokiemu odbiorcy uzmysłowić, że to samo zrobili strażacy (w ich przypadku była to „czerwonka”), strażnicy graniczni („zielona zaraza”) i strażnicy więzienni („klawiszowe zapalenie opon”).
8 listopada 2018 roku rząd podpisał z mundurowymi porozumienie. Trochę ustąpił, trochę postawił na swoim, trochę strony zgodziły się rozpoznawać na spokojnie, gdy już opadnie pył bitewny. W świetle kamer, w blasku fleszy, minister Brudziński i lider protestu Jankowski z ulgą wyściskali się na zgodę, jak małżeństwo po tygodniach cichych dni. Od tamtej pory obie strony są gwarantami pokoju. Nikt nie mówi brzydko o drugim, ufamy sobie, nad różnicami pracujemy zgodnie z ustaloną mapą drogową.
Niemal od pierwszych dni, funkcjonariusze mediów przychylnych rządowi, ruszyli z falą edukacji obywatelskiej, że „policjanci nielegalnie wyłudzali zwolnienia” i „jak się teraz czują ci lekarze, którzy uczestniczyli w przestępstwie”.
I tu wkraczam ja, Robert Szmarowski, emerytowany major Straży Granicznej. Cały na zielono.
Otóż, proszę szanownych państwa, musicie coś koniecznie wiedzieć. Żeby dostać tydzień zwolnienia lekarskiego, żołnierz czy funkcjonariusz nie musi niczego wyłudzać. Nie musi żadnego lekarza wciągać do nielegalnego procederu. Wystarczy, że pójdzie do doktora i opowie, jak się czuje.